Tomasz Siwiec - recenzja wystawy Jeszcze, jeszcze, jeszcze! Pawła Kałużyńskiego


     Dla warszawskiej galerii aTAK kończący się rok jest niewątpliwie udany. Na początku tego roku mieliśmy okazję zobaczyć wystawę ponad trzystu rysunków Wojciecha Fangora. W połowie roku, z okazji osiemdziesiątych urodzin Jana Dobkowskiego, galeria zorganizowała jubileuszową wystawę „Niebo nade mną". W trzecim kwartale mogliśmy z kolei obejrzeć wybrane obrazy Stefana Gierowskiego pochodzące z lat 2012-2013. Otwarta w 2007 roku galeria aTAK od początku działalności koncentrowała swoją uwagę na klasykach polskiej sztuki współczesnej. Zorganizowała wystawę prac między innymi Artura Nacht-Samborskiego, Piotra Potworowskiego, Teresy Pągowskiej, Zbysława Marka Maciejewskiego, Jacka Sempolińskiego, Stanisława Baja i wielu innych wybitnych polskich twórców. Ten głęboki ukłon w kierunku uznanych przedstawicieli polskiej sztuki współczesnej był jednocześnie naznaczony dyskretnym spojrzeniem w stronę młodych, dobrze zapowiadających się artystów. Dzięki temu mogliśmy zapoznać się z twórczością Grzegorza Kozery, Juli Cybis, Wiktora Dyndo, Rafała Wilka, Juli Curyło czy Jana Dziaczkowskiego. Bieżący rok nie był pod tym względem inny niż lata go poprzedzające i galeria aTAK – po zaprezentowaniu wybranych prac trzech klasyków polskiej sztuki współczesnej – kończy go wystawą najnowszych obrazów Pawła Kałużyńskiego.
     Po raz pierwszy Paweł Kałużyński był gościem galerii w 2009 roku z wystawą „Kuloodporne serce". Pamiętam dobrze tę wystawę, ale bynajmniej nie dlatego, że uznałem ją za jakoś wybitnie interesującą. Młody, bo trzydziestoletni wówczas artysta, zaprezentował cykl obrazów formalnie nawiązujących do amerykańskiego pop-artu, ale także do estetki spod znaku „Neue Wilde". Monika Małkowska na łamach Rzeczpospolitej dała wyraz swojemu krytycznemu dystansowi wobec malarskiej propozycji Kałużyńskiego, pisząc że „artysta musi umieć zapanować nad kreacyjnym żywiołem, a przede wszystkim wiedzieć, ku czemu zmierza". Solidaryzowałem się z recenzją Małkowskiej, podobnie jak ona uznając, że obrazy Kałużyńskiego nie odbiegają niestety od tego, co można zobaczyć na corocznych wystawach dyplomów rodzimych Akademii Sztuk Pięknych. Nieporadność kompozycyjna, pośpiech, sztampowość przy jednoczesnym braku spójności wizji, niepanowanie nad warsztatem i płytki aktywizm społeczny to najczęstsze grzechy tego malarstwa. Jednakże już na tej pierwszej wystawie Pawła Kałużyńskiego, którą – co tu ukrywać – uważałem za zwyczajnie nieudaną, można było dostrzec w malarstwie artysty cechy, które nie pozwalały odnieść się do niego całkiem lekceważąco. Swobodny gest malarski, śmiałe prowadzenie pędzla, nasycone i dobrze skontrastowane kolory, opanowany warsztat, umiejętny rysunek to cechy, które niewątpliwie pozytywnie wyróżniały malarstwo Kałużyńskiego. Dodatkowo skłonność artysty do kolażowych łamigłówek, dowcip oraz przemyślane nawiązania do ikonicznych motywów popkultury, świadczyły o niebanalnej inteligencji autora, a to zawsze stanowi dobrą wróżbę na przyszłość. Dlatego, gdy opuszczałem siedzibę galerii aTAK, to byłem wprawdzie rozczarowany tym, co zaprezentowano, ale jednocześnie miałem przekonanie, że w tym artystycznym „brzydkim kaczątku" zaklęty jest łabędź. Pozostawało tylko pytanie, czy i kiedy nastąpi metamorfoza.
     Kiedy jedenaście lat później w galerii Milano oglądałem cykl malarski „Wielki sen", to wiedziałem już, że oczekiwana przemiana nastąpiła. Oglądałem prace malowane z wielką precyzją, świadczące o doskonałym opanowaniu rysunku. Prace wysmakowane kolorystycznie, w których czerń architektonicznych i roślinnych form kontrastowana była żywymi, nieco nawet jaskrawymi barwami, za pomocą których artysta umiejętnie konstruował tło obrazu. Cała powierzchnia płótna została pokryta załamującą światło warstwą lakieru, która mieniąc się, przyciągała uwagę widza i zmuszała go do przystanięcia i spojrzenia na obraz pod innym kątem. Oniryczna wizja wymarłego świata, opuszczonych pałacowych budynków intrygowała i poruszała wyobraźnię, wywołując jednocześnie pewien niepokój. Te lśniące powierzchnie płótna, zazdrośnie ukrywające detale w refleksach odbitego światła, zachęcały do wejścia w ten opuszczony świat, którego kontury zostały zaciemnione przygaszającym światłem dnia. Kałużyński swoim malarskim cyklem przywołał i wizualnie urzeczywistnił wypowiedź Heraklita z Efezu, który miał stwierdzić, że „wszyscy czuwający mają jeden, wspólny świat, ale każdy kto zasypia, odwraca się ku własnemu"1. Te pozbawione ludzkiej obecności przestrzenie, zazdrośnie strzegące swoich tajemnic, nawiązywały do idei ogrodu, o którym autorzy sztandarowej pracy The Poetics of Gardens pisali, że jest ona „triumfem porządku, rajem ujętym w kwadrat, utworzony w płaskim krajobrazie pustynnym Persji. Murowane ogrodzenie osłania go przed nieuporządkowanym światem. W środku jest źródło. Jego wody płyną na północ, wschód, południe i zachód czterema kanałami, dzielącymi ogród na cztery kwartały. W Starym Testamencie Bóg stworzył ogród, w którym umieścił człowieka. Raj jest murem. Nazwa »Paradies« (raj) pochodzi od staroperskiego »pari-dae-za«, co nie oznacza nic innego, jak »ogrodzenie«, »obwałowanie« i w tym sensie jest synonimem indoeuropejskiego rdzenia wyrazu »ghordo-s«, z którego wywodzą się między innymi greckie »chortos«, łacińskie »hortus« i niemieckie »Garten«"2. Kto miał okazję widzieć obrazy Pawła Kałużyńskiego z cyklu „Wielki sen", ten wie, że jego ogród jest bezludny, a jeśli kiedyś byli w nim ludzie – na co wskazywałyby zachowane pałace i quasi-sanatoryjne budynki – to opuścili to miejsce dawno temu.
     Najnowsza wystawa w galerii aTAK prezentuje dwadzieścia dwie prace, których zdecydowana większość powstała w bieżącym roku. Kilka z nich, jak „Tajemne przejście", „Dreaming is Free" czy „Miejsce" tematycznie nawiązują do cyklu „Wielki sen", ale użyte środki artystyczne są już odmienne. Artysta zrezygnował z monochromatycznych płaszczyzn na rzecz wyrazistych, ale nieco przygaszonych kolorów. Okazałe fontanny i ogrody znane z „Wielkiego snu" oglądamy w świetle dnia, które na pierwszy plan wydobyło szczegóły wcześniej niewidoczne, bo zatopione w lunarnej poświacie. Ta poetycka fascynacja Kałużyńskiego zmrokiem i światłem księżyca, powraca jednak w dwóch innych obrazach: „Zostaję!" oraz „Blue Night". W tych dwóch pracach nad onirycznym ogrodem ponownie zapadł zmierzch, a kontury roślin i budynków wydobywa światło księżyca. Artysta pokrył płótno kilkunastoma warstwami żywicy, przez co zmiana oświetlenia lub punktu widzenia wydobywa za każdym razem inne szczegóły kompozycji. Zabieg znany z wcześniejszego cyklu, tutaj został jednak jeszcze bardziej wzmocniony. Kiedy patrzymy na te obrazy, to mamy wrażenie jakby nałożenia jakiegoś filtru lub cienkiego szkła, które oddziela nas od przedstawienia i zdaje się mówić: „choćbyś nie wiem jak wyraźnie widział i rozumiał życie, to nie możesz go dotknąć"3. Pomijając jednak te kilka, bodajże sześć, obrazów, w których Kałużyński częściowo powraca do motywów i technik znanych z „Wielkiego snu", to zdecydowana większość płócien dowodzi, że artysta nieustannie poszukuje nowych motywów, środków formalnych i artystycznych, które umożliwiłyby lepsze zobrazowanie malarskiej idei. W rozmowie przeprowadzonej dla La Vie Magazine Kałużyński mówił, że trud pracy artystycznej zamyka się w odpowiedzi na pytanie „co zrobić, aby przełożyć zamysł na realny kształt (...) Czasem pracuję nad płótnem miesiącami, po dziesięć godzin dziennie. I pojawia się moment, że to trzeba odłożyć – brak konceptu, brak rozwiązania... Po roku wracasz i to rozwiązanie już jest. Ono rodzi się w tobie – musisz być tylko cierpliwy. Teraz to wiem"4.
     Ten artystyczny wysiłek i cierpliwość dały niespodziewany efekt. Bo oto w najnowszym cyklu malarskim Kałużyńskiego z mroku wyłaniają się postacie ludzkie, które zanurzone w wolno płynącym czasie zabawy i odpoczynku, zdają się nas prowokować do tego samego nieśpiesznego i pełnego zmysłowości oddaniu się chwili (jak w obrazie „Celebrując czas") lub z flirtującym uśmiechem wprost zapraszają do współuczestnictwa w zabawie (jak w obrazie „Nalej wina, weź tę perłę"). Te obrazy, malowane zamaszyście, śmiałymi pociągnięciami pędzla, kontrastowane są odważnymi zestawieniami czerni (ludzkie postacie i elementy architektury) z fosforyzującymi, jaskrawymi barwami podświetlonej basenowej wody, w której pływają męskie postacie. Ten motyw wyeksponowany aż w ośmiu obrazach może wywołać skojarzenie z Hockney'owską obsesją basenów i trop ten nie będzie w moim przekonaniu całkiem chybiony. Podobnie bowiem jak w niektórych pracach Hockneya, tak również w obrazach Kałużyńskiego mamy uchwyconą i zastygłą w czasie celebrację chwili, która dana jest widzowi w formie malarskiej stopklatki, stanowiącej przejaw mimowolnych reminiscencji. Niejednoznaczna symbolika wody, łącząca w sobie płynność, napięcie, opór i wysiłek jego pokonywania, naładowana jest seksualną energią, podkreślaną przez grę rozproszonego w wodzie światła, co fizyka zna pod nazwą kaustyki (z greckiego καυστικός, co znaczy ognisty). Powierzchnie basenów Kałużyńskiego płoną fosforyzującym światłem, podobnie jak pragnienia kąpiących się w nich postaci. Transgresyjny akt rozbijania tafli i pokonywania oporu wody może być odczytywany jako wyraz swobodnego pożądania (homo)erotycznego. Pod cienką osłoną wodnej tafli basenu, pływak jest częściowo zakryty przed wzrokiem, jednocześnie odsłaniając swoje ciało w chwilach przejrzystości. Tym sposobem można eksplorować przestrzeń swojej seksualnej ekspresji, pozostając jednocześnie w bezpiecznych granicach, wyznaczanych przez społeczne tabu5. Ta częściowo przesłonięta zmysłowość, która zdaje się walczyć o „inwestyturę widzialności", dochodzi ponownie do głosu w pięknym obrazie „Kiedyś", na którym jakby przez wodną zasłonę albo warstwę cienkiego tiulu oglądamy biorąca prysznic ciemną męską sylwetkę ze zmysłowo zarysowanymi biodrami.
     Kiedy porównuję tematykę ostatnich obrazów Kałużyńskiego zebranych w cyklu „Jeszcze, jeszcze, jeszcze!", to dostrzegam w nich napięcie między sennym spokojem wyludnionych ogrodów i budynków a zmysłowym pożądaniem i wolnością samostanowienia, które ujawniają się w transgresyjnym akcie niezobowiązującej gry i zabawy, wypełniających wolno płynący czas6. Niezależnie jednak od ewentualnej trafności takiego odczytania, to niewątpliwie mamy do czynienia z dojrzałą i indywidualną propozycją artystyczną, w której wielowarstwowość – zarówno w stosowanej technice, jak i w środkach artystycznych – łączy się w harmonijnie spójną całość, unieważniając zarzut Moniki Małkowskiej sprzed ponad jedenastu laty, mówiący o braku umiejętności zapanowania nad kreacyjnym żywiołem. W jednym z wywiadów sam Kałużyński mówi o zbytnim pośpiechu twórczym, który kiedyś charakteryzował jego malarstwo: „malowałem kiedyś w parę dni, zbyt kompulsywnie. Teraz już tak nie potrafię i zresztą nie chcę. Proces się wydłuża"7.
     Paweł Kałużyński zarówno w swoim życiu, jak i w pracy twórczej, doświadczył starej prawdy, że pośpiech ma komponenty lucyferyczne. Urodzony w 1979 roku artysta trzykrotnie próbował dostać się na wymarzony wydział Akademii Sztuk Pięknych, co ostatecznie skłoniło go do studiowania najpierw historii sztuki. I jakkolwiek studia te nie spełniły jego oczekiwań, to z pewnością dały mu większą samoświadomość artystyczną i uczyniły bardziej wrażliwym na historyczność procesu twórczego. Dyplom składający się z cyklu pejzaży, Kałużyński obronił w 2005 roku w pracowni malarstwa profesora Mariana Czapli, którego kolorystyczna wrażliwość, czy rozumienie funkcji obrazu jest w twórczości Kałużyńskiego niewątpliwie obecne. Aneks do dyplomu z grafiki przygotował pod kierunkiem profesora Rafała Strenta, a z rysunku w pracowni profesora Marka Wyrzykowskiego. Wiedzę i umiejętności tam zdobyte wyraźnie widać w znaczeniu rysunku, który w obrazach Kałużyńskiego ujawnia się choćby w precyzji architektonicznego detalu. Po zakończeniu studiów nastąpił trudny i powolny proces poszukiwania własnej drogi twórczej, indywidualnych środków wyrazu i adekwatnych form wypowiedzi artystycznej. W przywołanym już uprzednio wywiadzie Kałużyński wyznał: „bycie artystą jest trudne. Dla mnie to jest ciągła walka o samorealizację, o każde płótno, każdy dzień. Malowanie to element mojego życia – nie ma nic większego. To sens. Jesteś malarzem, a później są inne rzeczy... Nie mam do tego dystansu..., może inni mają. Możesz uznać to za pozę lub jakąś moją kreację, ale ja naprawdę nie mam dla siebie innego planu"8. Kiedy oglądam zebrane w galerii aTAK ostatnie obrazy Pawła Kałużyńskiego, to stwierdzam, że nie musi on mieć dla siebie żadnego innego planu. Co więcej: nie powinien żadnego innego planu mieć. Jego wielki sen powoli się spełnia, a jedyne czego można jemu (i sobie) życzyć, to aby malował jeszcze, jeszcze, jeszcze...

Tomasz Siwiec

----------------------------------------------

1 Die Fragmente der Vorsokratiker: Griechisch und Deutsch, hrsg. von H. Diels, Berlin: Weidmannsche Buchhandlung 1906, Bd. 1, s. 75.

2 Ch. W. Moore, W. J. Mitchell, W. Turnbull Jr., The Poetics of Gardens, Cambridge MA: M.I.T Press 1993, s. 13-14.

3 F. Passoa, Księga niepokoju Bernarda Soaresa, pomocnika księgowego w Lizbonie, przeł. M. Lipszyc, Warszawa: Czuły Barbarzyńca Press 2013, s. 77.

4 
Konfrontacja z samym sobą. Z malarzem Pawłem Kałużyńskim rozmawia Milosh, „La Vie Magazine”, https://www.laviemag.pl/konfrontacja-z-samym-soba/. Dostęp: 12.11.2022 r.

5 Por. A. Heardman, Sex, Class and Queer Expression: Understanding David Hockney's Fascination With Pools, „MutualArt” 16.11.2018, https://www.mutualart.com/Article/Sex--Class-and-Queer-Expression--Underst/E832E0A26B13DCE0. Dostęp: 12.11.2022 r.

6 Por. T. Eriksen, Tyrania chwili. Szybko i wolno płynący czas w erze informacji, przeł. G. Sokół, Warszawa: PIW 2003.

Konfrontacja z samym sobą. Z malarzem Pawłem Kałużyńskim rozmawia Milosh, „La Vie Magazine”, https://www.laviemag.pl/konfrontacja-z-samym-soba/. Dostęp: 12.11.2022 r.

8 Tamże.

 

 




 



FaLang translation system by Faboba